<<

Grażyna Smalej Wystawa SAMOROZPUSZCZENIE

wpis w: Wystawa | 0

 

20.05.2011 - 08.06.2011

SAMOROZPUSZCZNIE

"Sam widok spokojnej scenerii ponad nieruchomymi wodami zmywa zmęczenie z mych oczu, odświeżając w końcu całą mą istotę."

Sun Al Park (tłum. Krystyna Wilkoszewska)

 

Woda oceanu pokrywa blisko trzy czwarte naszej planety. Mniej więcej tyle samo miejsca ten żywioł zajmuje na płótnach cyklu „Samorozpuszczenie” Grażyny Smalej. Są to na pierwszy rzut oka jasne i pogodne obrazy, ukazujące letnie stawy i jeziora oraz beztroskich kąpielowiczów, w każdym z nich można jednak znaleźć ukryty klucz do mniej utartych i jednoznacznych symboli. Jak sama malarka wspomina, jej fascynacja wodą zaczęła się kilka lat temu pewnego wieczoru, po plenerze, kiedy to uczestnicy spontanicznie poszli się kąpać w stawie. Po trudnym, upalnym dniu znaleźli w tym ulgę, znieczulenie, no właśnie – samorozpuszczenie. Wtedy odkryła, iż zanurzenie ciała, które nie może już wytrzymać miasta, kurzu i upału w odmętach czystych wód, niesie ze sobą coś więcej, niż tylko orzeźwienie. Ma moc uwolnienia nas na chwilę od nas samych, od natrętnych myśli, bólu i tęsknot, ciężaru bycia. Jednym z celów „Samorozpuszczenia” jest uchwycenie ulotności momentu. Możliwość zatrzymania tego, co istnieje przez ułamek sekundy – fontanny, wodospadu, rozbryzgu, uczynionego rękami dziecka, a co za tym idzie – zdolność do ujarzmienia czasu. Wtedy woda, która sama kształtu nie ma, która sama przyjmuje każdy kształt, staje się dla malarki czymś w rodzaju tworzywa rzeźbiarskiego. Z jednej strony jest to podobne do dziecinnej gry „Baba Jaga patrzy”, kiedy każdy uczestnik musi zastygnąć w pozie, w której został złapany, z drugiej zaś – fotografia wieczności. Jako żywioł woda ma dwuznaczny charakter: jest źródłem życia i śmierci. Smalej przestrzega tego dualizmu: śledzi na płótnach rozwój swojej małej córeczki i innych dzieci z rodziny, które, rosnąc, co lato beztrosko kąpią się w jeziorach pod Włodawą, a równocześnie ukazuje tragicznego bohatera Iwaszkiewiczowskiego „Tataraku”, który na naszych oczach płynie po śmierć. Woda w „Samorozpuszczeniu” chłodzi i rozgrzewa: bohaterowie obrazów znajdują w niej orzeźwienie, widzowie odchodzą oślepieni słonecznymi odblaskami, nieraz absurdalnie wyolbrzymionymi – tak, jakby każdy refleks świetlny był odrębną gwiazdą. Ta woda nie jest substancją wyłącznie lekką i przeźroczystą, jest raczej lustrem, w którego tafli odbija się ukryta istota bohaterów obrazów. Część obrazów powstała nad zalanym wodą krakowskim kamieniołomem – Zakrzówkiem, otoczonym skałkami wapiennymi, który bardziej pasowałby do estetyki śródziemnomorskiej, akwenem niebiańsko pięknym, od którego dla tych, co pamiętają o nieostrożnych topielcach wieje grozą. Kąpiel na Zakrzówku ma w sobie zatem nie tylko antytezę zakurzonego, pełnego smrodu spalin lata w mieście, ale również ekscytację z powodu złamanego tabu. „Kompozycje opieram na większych niż do tej pory kontrastach – mówi artystka. – Poszukuję malarskich skrótów, które spotęgowałyby sensualne przeżywanie żywiołu. Chciałabym, żeby można było poczuć zapach i temperaturę wody, usłyszeć jej plusk i głosy kąpiących się. Absorbują mnie też sytuacje zatrzymane przez fotografię pod światło, graficzna plątanina linii, w którą nieraz układa się woda, pociąga mnie polski kolor pejzażu – srebrzystoszary”. Polemizując jednak z tym ostatnim stwierdzeniem, można zaryzykować tezę, iż woda na obrazach „Samorozpuszczenia” ma – podobnie jak śnieg w języku Eskimosów – więcej niż kilkadziesiąt zaskakujących odcieni.

Żanna Słoniowska